Jedna z trudniejszych wycieczek będąca wyprawą survivalową w niewysokie góry Beskidu Niskiego odbyła się w dniach 25 – 28 czerwca. Pierwszy dzień miał być łatwy, ale długa droga w autach, wyjście z Komańczy do Dołżycy i przejście 4 km asfaltem w pełnym słońcu bardzo nas zmęczyła. Las był naszym wybawieniem, trasa przyjemna , spotkaliśmy 3 turystów i grupę słowackich leśników. Najważniejsze, że zaliczyliśmy Kanasiówkę (823m npm) -góra potrzebna do zdobycia Dużej Odznaki GOT. Musieliśmy zrobić skok w bok na szczyt. Na trasie nie było żadnych budynków, czy schronisk. Zmęczeni dotarliśmy na pole namiotowe. Tu czekała nas przykra niespodzianka. P. Mariola sprawdziła telefonicznie w urzędzie gminy w Jaśliskach, czy trawa na polu namiotowym jest skoszona, jak wygląda ujęcie wody do picia i miejsca na ogniska. Mapy Google pokazywały trasę pod same pole namiotowe, więc wszyscy się zdziwili jak się okazało, że po rzeczy (namioty, karimaty i zapasy jedzenia…) trzeba iść aż dwa kilometry do auta stojącego przed zamkniętym szlabanem. Część rzeczy (namioty i picie) „kierowca” już przyniósł i czekało na nas ognisko. Po 19km musieliśmy jeszcze przejść dodatkowe 4km. Mówi się trudno i idzie się dalej. Same pole namiotowe było bardzo urokliwe. Musieliśmy rozłożyć namioty – kilka osób robiło to pierwszy raz, przygotować legowiska. Nasze 4 namioty były rozłożone przy trzech wiatach ze stolikami i ławkami blisko ogniska oraz kuchenki turystycznej na których szykowało się zupki, słodkie chwile i kiełbaski. Każdy musiał zadbać o swój posiłek, pozmywać „garce” w potoku, a następnie wymyć się w bieżącej potokowej wodzie. Zasada była jedna: do mostku przy pomniku woda służy do celów kulinarnych a poniżej do mycia ciała czy prania. Wcześniej pracownik urzędu zapewnił P. Mariolę, że woda z Jasiołki jest wodą źródlaną pobieraną do butelkowania i niczego jej nie brakuje. Ogniska (były dwa miejsca) na biwaku długo się paliły między innymi celem odstraszenia dzikich zwierząt. Kilku niedowiarków widząc ostrzeżenie (przy tablicy na polu namiotowym) przed niedźwiedziami z lekką obawą szło do namiotów na nocny odpoczynek.
Na drugi dzień wczesnym rankiem po polu namiotowym hasały zające, do potoku podeszły sarny i jelenie (nocą porykiwały), a z bagniska ciągle dochodził rechot żab. Po śniadaniu trzy osoby poszły na piechotę do auta (sławetne dwa kilometry) i pojechały do kościoła do Moszczenic. Musieli szybciej wyjść z kościoła, gdyż ksiądz najpierw z opóźnieniem zaczął mszę a następnie ją przeciągał, a pozostali uczestnicy wycieczki musieli spakować obozowisko i przynieś wszystkie ciężkie rzeczy przed szlaban, by o określonej godzinie wszystko spakować do auta. Nie szło skorygować godzin zbiórki, gdyż na polu namiotowym i w okolicy Jaśliska nie było zasięgu telefonicznego i Internetu. Po spakowaniu auta, pobraniu 3l wody na osobę, batonów energetycznych i produktów na posiłek turystyczny na trasie wróciliśmy na pole namiotowe, gdzie przeprosiliśmy jedną z nocujących tam par, za przykry incydent w potoku i ruszyliśmy w dalszą drogę niebieskim szlakiem. Całe 21 kilometrów to był dziki leśny teren bez zasięgu Internetu, bez terenów zabudowanych – totalna dzicz. Na trasie były dwa pomniki, gdyż szliśmy trasą kurierów z II wojny światowej, liczne zbiorowe mogiły z okresu I wojny światowej po Słowackiej i Polskiej stronie, pozostałości – fundamenty budynków po wsiach Łemkowskich, tereny bagniste (źródliska Jasiołki ), pozostałości po kamieniołomach i licznych okopach. Teren bardzo urokliwy, ale totalnie bezludny. W oddali była osada Lipowiec a my doszliśmy do jedynych budynków na trasie, czyli schroniska studenckiego w Zyndranowej i trzech innych zabudowań w tej części wioski. Nasi „nowi” uczestnicy wielodniowych wycieczek chcieli iść do sklepu. Jakież było ich zdziwienie, gdy dowiedzieli się, że trzeba iść 7 km w jedną stronę. W schronisku były turystyczne warunki: umywalka na zewnątrz budynku, prysznic z letnią wodą w zasłoniętej przybudówce, tradycyjne drewniane wychodki, woda była pobierana ze studni, lóżka piętrowe w jednej sali, w kuchni piec kaflowy na drewno, ale był prąd, lodówka i w kilku miejscach łapało się Internet. Samo schronisko było drewniane, z piękną werandą i ogrodem z huśtawkami oraz wiatą na ognisko. Po pysznej kolacji (ryż, kasza, z jarzynami- groch, fasola, cebula, kukurydza, ogórek oraz sery, sos pomidorowy, karczek z konserw) trzeba było robić dokładkę. Nasi kierowcy pojechali po auta do Komańczy (5 osób wracało do domu) a pozostali delektowali się słodkimi chwilami, zupkami a następnie kiełbaskami smażonymi na ognisku. Około 22.00 jedno zapakowane auto wyjechało do Ustronia a pozostali szykowali się do snu. Od 23.00 zrobiło się cicho. Wszyscy byli zmęczeni.
Kolejny dzień zaczęliśmy pobudką o 7.00 rano. Wspólnie przygotowaliśmy śniadanie na świeżym powietrzu – szwedzki stół przez okno w kuchni z wędlinami, rybkami z puszki, pasztetami, serami, dżemami i na koniec dla tych co zjedli kiełbaski na ciepło z nutellą. Nauczeni doświadczeniem z ostatnich dwóch dni do butelek zabierało się nie tylko wody, ale letnią, gorzką herbatę, gdyż ona najlepiej gasiła pragnienie. Trasa przewidziana na ten dzień była bardzo trudna. Ciężka była długa 29km trasa z trzema ostrymi podejściami i męczące były temperatury powyżej 30 stopni. Wcześniej temperatura sięgała 28 stopni. Wyszliśmy wcześnie, bo o 9.00, ale upał był już odczuwalny. Cała trasa przebiegała w leśnym terenie co dawało chwile wytchnienia i wchodząc na poszczególne przewyższenia głównie gasiło się pragnienie i zasilało batonami energetycznymi. Konkretny posiłek czekał w Zawadce Rymanowskiej po zejściu z Piotrusia (ważna 728m ostra górka). Przy zabytkowej cerkwi i ośrodku rekolekcyjnym na trawce rozłożyliśmy chleby, pasztety, paprykarze, konserwy i sery i solidnie się posilili. W tej miejscowości nie było sklepu, czy restauracji, więc zaopatrzeni w kolejne butelki z wodą i batony wyruszyliśmy około 14.00 w dalszą drogę. Ciekawa była góra Cergowa i Pustelnia św. Jana. Tam można było uzupełnić braki wody ze źródeł leczniczych. Około 19.00 zmęczeni piechurzy przybyli do „schroniska” w Chyrowej. Czekał na nas pełny obiad, czyli zupa pomidorowa, pierś kurczaka, pierogi (do wyboru) z surówką i pyszna szarlotka. Ciepły prysznic, pokoje czteroosobowe i czysta pościel to był taki wymiar luksusu, że nikomu nie chciało się iść spać. Kilka osób poszło grać w tenisa a pozostali cieszyli się wi-fi i surfowali po Internecie. Po 22.00 ciężko było o ciszę nocną. Miała z nad morza przyjechać inna grupa 14 osobowa i dla spokojnego snu dobrze byłoby zasnąć wcześniej, ale nadmierna ruchliwość naszych turystów spowodowała, że zasiedli do stołu i uzupełniali książeczki turystyczne. Przy otwartych drzwiach około 23.00 niektórym osobom udało się zasnąć, natomiast pozostali odczuli jak to nieprzyjemnie jest jak ktoś około 24.00 bierze prysznic i chodzi po korytarzu. Nowi goście starali się zachowywać cicho, ale korzystali z kuchni, łazienki, co musiało stwarzać drobny hałas.
Ostatni dzień właściwie dniem relaksu. O godz. 8.00 zjedliśmy śniadanie z pyszną jajecznicą i tradycyjnymi serami, wędlinami oraz nutellą. Wszyscy szybko się spakowali, sprzątnęli pokoje i już o 9.00 wyruszyli na 12 km trasę. Lekkie plecaki z piciem pozwoliły iść w tempie 4 km/godz. Trzeba było zrobić odpoczynek na Łysej Górze, by do Kąt nie zejść za szybko, gdyż pizzeria zwykle otwarta o 14.00 dla nas miała być czynna już o 13.30. Ponieważ trzeba było jechać po kolejne auto i czekać na P. Kluz, więc cała grupa z P Mariolą wybrała się nad Wisłokę, gdzie przy miejscu biwakowym najpierw sprzątnęli do worków (dała je właścicielka pizzerii) pozostawione tam przez „ innych turystów” śmieci (mieliśmy odpowiednie rękawice) a następnie weszli do wody celem schłodzenia się i ćwiczyli się w puszczaniu kaczek. Po takim odpoczynku pizza, czy tortille znakomicie smakowały. Kierowcy musieli przepakować samochody a młodzież spragniona kontaktów miejskich w nagrodę poszła do upragnionego sklepu wiejskiego. Wszystkim zastały zakupione lody i dodatkowo napoje na drogę dla kierowców. Około 15.00 ruszyliśmy w długą 250km drogę do domu. Planowaliśmy postój i jakiś posiłek, ale po drodze złapała nas burza i silne opady deszczu. Jechaliśmy wolniej, ale nie zatrzymywaliśmy się. Kiedy już się rozpogodziło, to byliśmy już za Krakowem blisko Oświęcimia i nie było sensu zatrzymywać się na dłuższy posiłek. Po 19.30 dotarliśmy do Ustronia zadowoleni, że wróciliśmy do cywilizacji i swoich kochanych rodzinnych domów. Dziękuję za miłą wycieczkę i pomoc.
Kolejna wielodniówka (3 dni ) może w okolicach Święta Edukacji, czy Święta Niepodległości. Przyjemnych wakacji i do zobaczenia na szlakach turystycznych.
Dodała: M. Szymańska-Kukuczka
Zdjęcia i film: M. Szymańska-Kukuczka
FILM:
https://youtu.be/DHUs2KXbHPY