Drugą część naszej angielsko-belgijskiej przygody można podsumować jako: „herbatka i czekoladka”. Pożegnaliśmy się już z wielkomiejskim gwarem Londynu i jego okolic i przejechaliśmy w rejony nadmorskie. Brighton przywitał nas bryzą morską, gdzie po spacerze po tym pięknym mieście z historycznym pawilonem królewskim cudnie było odpocząć na plaży, wsłuchując się w hipnotyzujący szum fal. Odpoczynek trwał jednak krótko, bo czekał nas jeszcze spacer, by zobaczyć piękno „Seven sisters” czyli nadmorskich angielskich klifów. Widok był zapierający dech w piersiach, choć poprzedzał go półgodzinny spacer pod górkę, ale i tak głosowanie w autobusie potwierdziło, że był to najpiękniejszy punkt programu. Czekało nas już tylko powiedzenie Anglii “good bye” i przejazd na nocleg we Francji. Ostatni dzień w Brukseli, obok podziwiania wspaniałych budowli królewskich i parlamentu europejskiego, obfitował w belgijskie smaki i zapachy. Na zakończenie naszej sześciodniowej przygody bardzo fajnie było zasmakować się belgijskimi frytkami i przepyszną belgijską czekoladą. Po nocnej, “krótkiej” jeździe tranzytowej (wszyscy grzecznie spali i nie prosili o przystanki na toaletę), ranek przywitał nas rześkim ustrońskim powietrzem, ale uśmiechy i przytulania do czekających na nas rodzin skutecznie nas rozgrzały.
Tekst: A. Szczuka-Pezda
Zdjęcia: A. Szczuka-Pezda
